Ma 92 lata i wciąż leczy pacjentów. Lekarz z Rzeszowa od 23 lat jest wolontariuszem

2025-10-13 8:51

Historię tego niezwykłego lekarza zdecydowanie warto poznać. Doktor Zbigniew Wlazło, który przez 65 lat leczy pacjentów, od 23 lat jest wolontariuszem. Ten 92-letni pulmonolog z Rzeszowa, który zaczynał jako ftyzjatra, pokazuje, że medycyna to coś więcej niż zawód. Dowiedz się, jak wyglądała walka z gruźlicą w czasach, gdy leki były na przydział, a pacjenci leżeli na korytarzach. "Regułą było, że na oddziale gruźliczym pracują tylko ci, którzy mieli, mają albo będą mieć gruźlicę. Miałem więc się dobrze zastanowić, czy na pewno wiem, co robię" – mówi doktor.

Lekarz

i

Autor: Parentingupstream/ Pixabay.com Ma 92 lata i wciąż leczy pacjentów. Lekarz z Rzeszowa od 23 lat jest wolontariuszem.
  • Poznaj niezwykłą historię 92-letniego pulmonologa z Rzeszowa, dr Zbigniewa Wlazło, który od 65 lat leczy pacjentów, a od 23 lat jest wolontariuszem.
  • Jak wyglądała walka z gruźlicą w czasach, gdy leki były na przydział, a pacjenci leżeli na korytarzach szpitali?
  • Odkryj, dlaczego mimo emerytury doktor Wlazło nadal pomaga ludziom i co motywuje go do pracy w zawodzie lekarza.

Doktor Zbigniew Wlazło ma 92 lata i wciąż leczy pacjentów. Od 23 lat jako wolontariusz

Pulmonolog Zbigniew Wlazło pracuje w zawodzie lekarza 65. rok. Zaczynał jako ftyzjatra, czyli specjalista zajmujący się leczeniem gruźlicy, w „Szpitalu Powszechnym”, dziś to Uniwersytecki Szpital Kliniczny przy ul. Szopena w Rzeszowie. Obecnie przyjmuje w Podkarpackim Centrum Chorób Płuc przy ul. Lubelskiej. Doktor Wlazło jest wolontariuszem, 23 lata temu przeszedł na emeryturę.

Źle wspominam początki, bo w budynku szpitala warunki były fatalne. Nie było miejsca, pacjenci leżeli na noszach w korytarzu. To były też czasy, kiedy gruźlica kosiła w sposób niemiłosierny. Często po nocy były dwa, trzy zgony. Regułą było, że na takim oddziale pracują tylko ci, którzy mieli, mają albo będą mieć gruźlicę. Kazali mi się zastanowić, czy dobrze wybrałem. Ale dla mnie to była nowość, zresztą jeden z dalekich krewniaków miał gruźlicę, więc stwierdziłem, że spróbuję - wspomina doktor.

Dodaje, że w jego przypadku nie sprawdziła się ta zasada, ale w przypadku jego dwóch asystentów już tak. - Jeden nadużywał alkoholu, a to jest jeden z czynników sprzyjających tej chorobie - wyjaśnia lekarz. 

Doktor Wlazło rozpoczynał praktykę lekarską w szpitalu, gdy na oddziale gruźliczym pracowało pięciu lekarzy. Dołączył do zespołu w 1960 roku. Oddział ten został potem przeniesiony do dawnego pałacu Jędrzejowiczów przy ul. Rycerskiej. Wydawało się, że to idealne miejsce na leczenie. Dużo więcej miejsca dla pacjentów, a budynek otoczony jest parkiem.

Kiedyś gruźlica wymagała tak zwanego werandowania. Uważano, że odpoczynek, świeże powietrze i odpowiednia dieta mają dobry wpływ na powstrzymanie postępów choroby. Profesor Stanisław Hornung, lekarz zasłużony w zwalczaniu gruźlicy, namówił nas, żeby stworzyć tutaj sanatorium dzienne. Polegało to na tym, że pacjenci przychodzili rano, dostawali śniadanie i pielęgniarki w sposób nadzorowany podawały im leki. A z tymi lekami to był problem. Gruźlicę leczyło się izoniazytem, streptomycyną i tabletkami PAS. Tabletki były wielkości aspiryny, a zażywało się ich około 25-30 dziennie, więc pacjenci nie chcieli ich przyjmować. A my chcieliśmy ich dyscyplinować. Bo jeżeli pacjent przerywał leczenie i bakterie się „odpaliły”, to właściwie pozostawało już tylko wołanie „do Ciebie, Panie”. Wtedy już niewiele było możliwości. Z kolei streptomycyna była na przydział, 15-20 gramów i tylko na trzy tygodnie. Tymczasem gruźlica wymagała już w tamtym czasie wielu miesięcy leczenia. Pobyt w sanatorium trwał do godzin popołudniowych, pacjenci w tym czasie odpoczywali na leżakach, a po obiedzie wracali do domów – mówi doktor Wlazło.

 

W szpitalu gruźliczym przy ul. Rycerskiej, bo tak nazywano to miejsce, zwykle przebywało około 300 pacjentów.Przyjmowaliśmy wszystkich, którzy stali w kolejce. To były takie czasy, że nie było zapisów i wyznaczania terminów do lekarza. I to jest właśnie różnica między tym, co było kiedyś, a jest dzisiaj. Czy dużo pracowałem? Osiem godzin dziennie i do tego sześć dyżurów w miesiącu - tłumaczy.

Dla niego praca to pasja. "Lubię ludzi i potrzebuję być z nimi w kontakcie"

Doktor Wlazło uważa, że jak na tamte czasy szpital był dobrze wyposażony. 

Mieliśmy dwa aparaty rentgenowskie, ale robiło się więcej prześwietleń niż zdjęć, choć takie kilkuminutowe badanie nie jest obojętne dla organizmu. Ponieważ chorzy wydalają prątki gruźlicy, bardzo odporne na wiele czynników, na przykład na temperaturę minusową nawet do 40 stopni Celsjusza, ale gorzej reagują na ciepło, które je szybciej zabija, dlatego w szpitalu były zawieszone lampy kwarcowe, które działały oczyszczająco na powietrze. To był już szpital o randze wojewódzkiej. Co miesiąc wszyscy lekarze, którzy pracowali w poradniach na terenie całego województwa rzeszowskiego, mieli tutaj odprawę, żeby zachować jednolity sposób postępowania wobec chorób – opowiada lekarz.

Jak podkreśla, przyjmował pacjentów z gruźlicą do połowy lat 70. ub. wieku. Później zaczął się specjalizować w chorobach płuc. W 2002 roku przeszedł na emeryturę, ale nie przestał przyjmować pacjentów.Z powikłaniami pocovidowymi, astmą, zapaleniem oskrzeli. To nie są tłumy, jak kiedyś, raczej kilkanaście osób tygodniowo. To są pacjenci, którzy mnie znają. Mówią: moi rodzice się u pana leczyli, czy pan doktor mnie przyjmie? Oczywiście, że przyjmę. Po prostu robię swoje. Jeśli mogę pomóc, to dlaczego miałbym tego nie zrobić - dodaje lekarz.

Na pytanie, dlaczego jeszcze pracuje, odpowiada: - Myślę, że chyba jest mi trudno rozstać się z zawodem. Lubię ludzi i potrzebuję być z nimi w kontakcie. Fotel, telewizja, nawet ogródek - to jest, ale tylko jako uzupełnienie.

Marcin Rusiniak, dyrektor szpitala uniwersyteckiego, którego częścią jest Podkarpackie Centrum Chorób Płuc przy ul. Lubelskiej, zaznacza, że doktor Wlazło leczy już czwarte czy nawet piąte pokolenie ludzi, a bycie lekarzem to dla niego nie tylko zawód.

Jest wyjątkowym człowiekiem. Mimo swojego dojrzałego wieku - w pełni sił. Jest dowodem na to, jak wiele rzeczy może zrobić człowiek i że nasze możliwości są absolutnie nieograniczone. W świecie pełnym komercjalizmu i szukania pseudoautorytetów mamy w Rzeszowie prawdziwego bohatera - podkreśla. Według niego doktor Wlazło to człowiek pełen radości, uśmiechu i pozytywnego nastawienia. - Wskazuje, gdzie jest lub czym jest człowieczeństwo – dodaje dyrektor Rusiniak.

Babcia mężczyzny który planował zabójstwo lekarzy nie wierzy w winę wnuka
Rzeszów Radio ESKA Google News