Jak żyją świadkowie Jehowy? Szczere wyznanie byłych członków wspólnoty
Sara Andrychiewicz i Edwin Kozub to byli członkowie wspólnoty religijnej świadków Jehowy. W rozmowie z Onetem tłumaczą, jak wyglądają kulisy funkcjonowania tej społeczności. - W zborze jesteś uczony tego, że możesz ratować ludziom życie. Plus masz tę świadomość, że jeśli odejdziesz, to twoi bliscy zerwą z tobą kontakt i nie będą chcieli cię znać. To często zatrzymuje ludzi w środku – tłumaczy Edwin Kozub z rozmowie z portalem.
W ostatnim czasie w mediach dużo mówi się o świadkach Jehowy. Jest to związane z tym, iż odnaleziona Izabela P. należy właśnie do tej wspólnoty religijnej. Przypomnijmy, że kobieta 9 sierpnia w tajemniczych okolicznościach zaginęła na autostradzie A4 i została odnaleziona po 11 dniach.
Rozmówcy Onetu przyznają, że świadkami Jehowy byli tak naprawdę od urodzenia, ponieważ ich rodzice dołączyli do wspólnoty jeszcze przed ich pojawieniem się na świecie. - Moja rodzina była bardzo zaangażowana w życie społeczności – zaznacza Sara.
Co sprawiło, że zdecydowali się odjeść ze wspólnoty?
Trzy razy w tygodniu chodziliśmy na spotkania, które trwały prawie dwie godziny. Chodziłam z rodzicami na głoszenie, czyli to popularne pukanie ludziom do drzwi. Całe moje życie było podporządkowane wspólnocie. Nie brałam udziału w świętach katolickich i nie chodziłam na religię. Oczywiście żyłam w ciągłym strachu, że zaraz będzie Armagedon, w którym bóg Jehowa zniszczy wszystkie fałszywe religie i nastąpi raj – mówi Sara Andrychiewicz.
Sara i Edwin w pewnym momencie zaczęli jednak mieć spore wątpliwości, co do swojego udziału we wspólnocie. - To nie jest takie łatwe, że budzisz się i planujesz, że od jutra już nie będziesz świadkiem. Oczywiście, z czasem pojawiają się rzeczy, które ci nie pasują, ale początkowo je wypierasz. Ciągle wierzysz, że świadkowie Jehowy to jedyna słuszna droga – podkreślają.
Zgromadzenie świadków Jehowy wprowadza spore ograniczenie kontaktu z osobami, które zdecydowały się odjeść ze wspólnoty. Skąd biorą się takie obawy?
- Z ich punktu widzenia my, czyli osoby, które wystąpiły, jesteśmy opętani przez diabła, który odciągnął nas od Jehowy, wlał w nasze serca truciznę i teraz my tą trucizną możemy zakazić innych członków zboru. Więc oni de facto się nas boją, że przez nas mogą zginąć w Armagedonie, który przecież wkrótce ma nastąpić – mówi Edwin Kozub w rozmowie z Onetem.
ZOBACZ: MARTYNA WOJCIECHOWSKA ZNALAZŁA MIŁOŚĆ W SWOIM PROGRAMIE?