W sobotę 16 stycznia ratownicy GOPR z grupy bieszczadzkiej pomagali turystom, którzy utknęli w rejonie Halicza. Temperatura była bardzo niska, a wędrówkę praktycznie uniemożliwiał śnieg. Strudzone zimową wędrówką małżeństwo zupełnie opadło z sił: „Jesteśmy między Haliczem i Rozsypańcem. Zamarzamy …” - usłyszał w słuchawce dyżurny w Stacji Centralnej w Sanoku.
Turyści byli dobrze przygotowani do wyprawy - mieli w plecaku zapas ubrań, ciepłą herbatę itp. W górach panowały jednak bardzo trudne warunki - silny wiatr, niska temperatura i duża wilgotność. Do tego intensywne opady śniegu połączone z wiatrem powodowały, że w wielu miejscach na szlaku leżało ponad metr śniegu:
- Para nie miała ze sobą rakiet śnieżnych ani nart i mężczyzna torując drogę w okolicy Halicza osłabł na tyle, że nie mógł już kontynuować marszu. Wówczas zadzwonili po pomoc. Ratownik zbierając wywiad zapytał poszkodowanych o podanie numeru czerwonej tyczki ustawionej na szlaku przez Bieszczadzki Park Narodowy i dzięki temu szybko ustaliśmy ich dokładną pozycję - wyjaśnia GOPR.
Pierwsi ratownicy skiturowi dotarli do poszkodowanych już w 2 godziny, co przy tak trudnych warunkach było sporym wyczynem. Zaraz po nich na miejscu zjawili się kolejni. Okazało się, że mężczyzna, mimo ogrzania, nie jest w stanie iść dalej samodzielnie. Podejrzewano odmrożenie stów, dlatego turysta został zwieziony na Przełęcz Bukowską w noszach typu sked i dalej w pulkach za skuterem. W Wołosatym trafił pod opiekę medyków - na szczęście okazało się, że nie wymaga dalszej opieki medycznej.
Akcja ratowników nie była łatwa. Wzięło w niej udział 15 osón, a ostatnia dotarła do bazy około godziny 23.