Córka malarza i modelki wybrała życie w zakonie
Catherine Coldstream to córka cenionego malarza Williama Coldstreama i modelki Moniki Coldstream. W dzieciństwie nie brakowało jej niczego. Miała dostęp do najlepszych szkół i mogła korzystać z życia. Mimo to, jak sama mówi, jej rodzina była dysfunkcyjna. Jako najstarsza z dzieci znanego małżeństwa często musiała stawać w roli negocjatora podczas kryzysów ojca i matki. Jak wspomina, jej rodzice żyli w „chłodnych stosunkach”. Jej matka, Monika, została oddana do adopcji w wieku dwóch lat. W opinii Catherine, porzucenie w tak młodym wieku zaważyło na całe życie jej matki. Nigdy nie uporała się z poczuciem bycia niechcianą.
ZOBACZ: Gwiazdy, które zmagały się z depresją
Po śmierci ojca zapadła decyzja o zakonie
Catherine straciła ojca w wieku 24 lat. William Coldstream trzy lata wcześniej wyprowadził się z rodzinnego domu. Cierpiał na depresję i miał problemy neurologiczne. Gdy Catherine zobaczyła jego ciało w kaplicy, doznała oświecenia i wtedy pomyślała pierwszy raz o oddaniu swojego życia dla Boga.
Myślę, że ojciec byłby zadowolony, że poświęcam się czemuś, co ode mnie tyle wymaga. Potrzebowałam dyscypliny, bo byłam emocjonalnie zniszczona po jego śmierci i rozpadzie rodziny - mówiła dla „The Guardian”.
Żyła w zakonie 20 lat
Catherine wstąpiła do zakonu. Życie w celi okazało się dla niej wygodne. Wspomina, że kontakt z naturą był jedną ze wspanialszych rzeczy, jakie tam doświadczyła. Otwarcie mówiła też o minusach pobytu w zakonie: "Musisz być wytrzymały, bo wszystko potrafi być bardzo bolesne. Ci, którzy najlepiej sobie radzili, byli przyziemni i praktyczni. A ja po śmierci ojca tęskniłam za ideałami".
Wiele osób w klasztorze cierpiało na zaburzenia psychiczne. Zamknięcie stało się katalizatorem dla różnych napięć. To nie było życie pełne równowagi - mówiła dziennikarzowi "The Guardian".
Co więcej, po wyrażeniu opinii, że potrzeba reformy społeczności, w której żyje, Catherine została pobita. Ten moment wspomina jako karę, za swoje słowa, jednak prawdziwego powodu nigdy nie poznała.
Powrót do życia był błogosławieństwem i wyzwaniem
Catherine po opuszczeniu zakonu wyszła za maż. Dla „The Guardian” otwarcie mówi, że powrót do życia sprzed zakonu był dla niej zarówno błogosławieństwem, ale i ogromnym wyzwaniem.
Najtrudniejszy był hałas. Na początku denerwował mnie każdy dźwięk. Uwielbiam ciszę. Życie w zakonie sprawia, że jesteś nadwrażliwa, musisz umieć usłyszeć śpiew ptaka – mówiła.
W rozmowie z dziennikiem kobieta wyraziła się, że zwyczajne życie to „bałagan, brud i poczucie chaosu”, a takie wrażenie wraca do niej często. Tęskni za niektórymi aspektami życia w zakonie.
Tęsknię za takimi detalami, jak pewność, w której szufladzie jest mój zestaw do pastowania butów. W klasztorze wszystko miało swoje miejsce i tak naprawdę nie miałaś na własność zbyt wiele rzeczy. To było życie pełne porządku. Część mnie to lubił – powiedziała.