Rzeszów przez setki lat był właściwie miastem drewnianym. To z kolei czyniło z miasta łatwe miejsce do zaprószenia ognia. Bywało tak, że pożarów mniejszych i większych występowało po kilka w roku. Kiedy płonął rynek miejski, to właściwie płonął w całości (1621). Wystarczyła chwila nieuwagi, jakaś iskra, a różne części miasta stawały w ogniu. Do tego nowożytne najazdy, przetaczające się wojska przez Rzeszów. Wszystko to sprawiało, iż gród nad Wisłokiem płonął.
Tragiczny pożar miasta z 1842 r. był jednak najgorszy. Ogień pojawił się w Nowym Mieście, na północ od rynku. Nocny wiatr poniósł ścianę ognia w kierunku Starego Miasta i dotarł aż w rejon zamku. Pożar dokonał niewyobrażalnych strat. Spaliło się doszczętnie lub uległo poważnemu zniszczeniu ponad 150 domów, pozbawiając dachu nad głową blisko 3 tys. mieszkańców. Rzeszów miał wtedy około 5 tys. obywateli. Zaraz po pożodze rozpoczęto liczenie strat. Wówczas pojawiła kwota 300 tys. złotych reńskich konwencyjnych monet, które zrównywano z blisko 240 kg czystego złota o 24 karatach. Dodać należy, że budżet roczny Rzeszowa opiewał na sumę przekraczającą 20 tys. złotych reńskich...
Zmiana podejścia do budowy
Miasto musiało się odbudować i poświęciło na to drugą połowę wieku XIX. Poczyniono również pierwsze próby wprowadzania przepisów na zasadzie współczesnego BHP. Dachy miały być mniej łatwopalne, a najlepiej kryte blachą. Stawiano na zabudowę murowaną, a jeśli dom budowano z drewna, to zawsze z podmurówką. Co ważne, rozrzedzono zabudowę, dodając rozdzielające arterie. To z kolei wpłynęło na urbanistykę Rzeszowa, zupełnie zmieniając jego oblicze. Wytyczono zgoła nowe ulice, skwery, place. Co istotne, miasto osuszono i powoli przestawało mieć formę swoistego "miasta na wodzie".